piątek, 11 maja 2012

Rozdział 1


To opowiadanie yaoi przeniesione tutaj z onetu, z powodu licznych awarii nawiedzających od wielu miesięcy ten serwis. 
Życie Andre jest pełne niespodzianek i nieoczekiwanych zwrotów akcji.Wychowany bardzo surowo, przez wiecznie niezadowolonego ojca, przez przypadek trafia wprost na cesarski dwór. Jego historia zaczyna przypominać bajkę o Kopciuszku i kiedy wydawałoby się, że wygrał główny los to....dalej musicie dowiedzieć się sami.


Cantare d’amore non basta mai
Ne servira di piu
Per dirtelo ancora, per dirti che
Piu bella cosa non c’e
Unico come sei, immense quando vuoi
Grazie d’esistere
                           E. Ramazzotti

Siedziałem przy niewielkim oknie obserwując światła migających w oddali gwiazd. Statek którym leciałem pędził przez bezkresne połacie kosmosu. Już niedługo mój los się dopełni. Pozostały mi jeszcze tylko dwa dni wolności. Zresztą o czym ja myślę. Nigdy nie byłem panem swojego losu, czego dowodem jest bransoletka na mojej lewej ręce. Znak mojej niewoli. Ojciec założył mi ją jak miałem osiem lat. Nie tylko ograniczała moją magię prawie do zera, ale też była czymś w rodzaju smyczy, która nie pozwalała mi odejść więcej niż kilometr od domu. Dzięki niej wiedział w każdej chwili gdzie jestem. Mógł mnie przy jej pomocy karać i manipulować. Więc właściwie nic się nie zmieniło. Różnica polega na tym , że teraz kto inny będzie mnie kontrolował. Gdyby nie moja matka już dawno bym sobie coś zrobił. Tylko ona trzymała mnie przy życiu, jeśli tą egzystencję w której tkwię można tak nazwać. To właśnie nią zawsze szantażował mnie ojciec. Aby nam udowodnić jak wielką ma nad nami władzę kilkakrotnie złamał jej rękę. Mnie zresztą też nigdy nie oszczędzał. Gdyby nie mój talent do interesów i posag matki, musiał by go zwrócić jak by się jej coś stało, już dawno by się nas pozbył. Już niedługo przejdę w inne ręce, ktoś inny będzie moim panem. Stary sknera nigdy by nie przepuścił takiej okazji. Zaproponowano mu za mnie taką cenę, że nie wahał się ani minuty. Z uniżonym uśmiechem i szczęściem wymalowanym na tłustej gębie oddał mnie w obce dłonie jak psa, jak kosz z jabłkami, jak parę niewygodnych butów.
Usłyszałem za mną ciche kroki. To Alek, mój świeżo upieczony lokaj. Został przysłany przez moją nemesis. Ma spełniać wszystkie moje zachcianki. Podobno ukończył celująco jakąś prestiżową szkołę w stolicy.
- Panie, może masz ochotę na sok? Nie jesteś głodny?- zapytał ze szczerą troską w głosie.- Co ja powiem jego wysokości jak zobaczy cię takiego wychudłego? Pomyśli, że źle się tobą opiekowałem.
Cwany jest, od razu mnie wyczuł. Wie jak zagrać na moim syndromie obrońcy uciśnionych. Szybko mnie rozgryzł. Po tygodniu znajomości manipuluje mną bez trudu. Patrzy na mnie tymi oczami skrzywdzonego spaniela, a ja nie potrafię mu odmówić, choć żołądek mam skręcony w supeł ze zdenerwowania.
- No już dobrze, daj tu tą tacę. Zjem jednego tosta. Może być?- smaruję dżemem pieczywo i krzywiąc się z obrzydzenia wkładam je do buzi.-Spełniłeś już obowiązek zostaw mnie samego.
- Panie, nie chciałbyś gdzieś wyjść. Odkąd tu jesteśmy nie wychodzisz z pokoju. Dzisiaj w jadalni wieczorem jest zabawa. Rozerwał byś się trochę. Prawie wszyscy pasażerowie promu zadeklarowali się przyjść. Będzie też kapitan i oficerowie. Cały czas siedzisz taki smutny i zamyślony. Nie cieszysz się z tego co się stało? Każdy młody człowiek w kraju chciałby być na twoim miejscu. Spotkał cię taki zaszczyt.- ten kretyn rozkręcał się coraz bardziej. Za chwilę zacznie bredzić jakie to wspaniałe życie czeka nas w stolicy.
- Zamknij się i wyjdź- rzuciłem najgroźniej jak potrafiłem i spojrzałem na niego chłodno. To nie on będzie musiał za przyjemność mieszkania w pałacu dawać dupy na rozkaz. Ten fakt właśnie przerażał mnie najbardziej. Do płaszczenia się i bicia byłem przez ojca przyzwyczajony , ale coś takiego miało mnie spotkać po raz pierwszy. Na myśl o tym co będę zmuszony robić włosy na przedramionach podnosiły się mi do góry. Od kiedy wsiadłem na statek nie przespałem też żadnej całej nocy. A to może akurat dobrze. Jak będę paskudny to może skutecznie zniechęcę jego wysokość do wizyt w mojej sypialni. Alek zorientował się wreszcie, że nie powiem nic więcej i wyszedł z pokoju. Nie rozbierając się nawet położyłem się do łóżka. Byłem bardzo zmęczony. Powieki same zaczęły mi opadać. Niestety pobudzony napływającymi obrazami mózg nie chciał się uspokoić. Utkwiłem gdzieś między jawą a snem. A wspomnienia z dnia który odmienił moje życie i zepchnął mnie na dno przepaści nie pozwalały mi zasnąć.
Od kilku dni biegałem jak oszalały po całym zamku. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Dzisiaj mieli przyjechać goście. I to nie byle kto, ale sam władca Sheridanu przybywał w odwiedziny. Moi bracia zupełnie zwariowali. Od dwóch tygodni szykowali się przymierzając coraz to dziwniejsze i bogatsze stroje. Zresztą nie bez powodu. Byli przystojnymi, wykształconymi młodzieńcami z tak zwanej dobrej rodziny. A podobno właśnie kogoś takiego szukał nasz cesarz. Już od roku w całym kraju wrzało. Pewnego bowiem poranka nasz umiłowany władca ogłosił ,że wybierze sobie towarzysza, który będzie stał u jego boku i włoży na jego głowę książęcą koronę. To był dość powszechny zwyczaj wśród arystokracji. Od rodzenia dzieci były konkubiny, a od reprezentacji wybraniec lub wybranka. Arystokracja na tą wieść rzuciła się do szykowania swoich synów bowiem wszyscy wiedzieli że cesarz preferował płeć męską. Nie było nikogo kto nie chciałby wejść do rodziny panującej.
Ja osobiście byłem tak zajęty pracą, że wcale o tym nie myślałem. Trzeba było wypucować zamek od sufitu po strych, przygotować pokoje, meni dla wybrednych podniebień, zrobić porządki w ogrodzie i parku. Zabiegany od rana do późnej nocy padałem na twarz ze zmęczenia. Wystarczyło, że bracia stroili się jak panny na wydaniu. Ćwiczyli w lustrze miny i ukłony. Można z nich było zrywać boki ze śmiechu. Ojciec cały w skowronkach biegał od jednego do drugiego poklepując ich z aprobatą po ramieniu. My z matką nie byliśmy zaproszeni na powitalny obiadek. Ona miała udawać chorą, a ja że nie istnieję. Więc kiedy goście w końcu przybyli odetchnąłem z ulgą. Oni tam sobie konsumowali wykwintna potraw, a ja poszedłem do naszego parku nieco ochłonąć. Spacerowałem chyba dość długo bo słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Szedłem zamyślony nie patrząc gdzie idę. Zagapiłem się do tego stopnia, że ocknąłem się dopiero wtedy kiedy uderzyłem nosem w czyjąś szeroką pierś. Odskoczyłem gwałtownie do tyłu. Przede mną stał wysoki, muskularny mężczyzna o czarnych włosach do ramion i parą najzimniejszych, jasnobłękitnych oczu jakie widziałem. Ubrany był w granatowy, elegancki zdobiony złotem surdut. Jego długie, pięknie umięśnione nogi były ciasno opięte spodniami. Niezły kawał przystojniaka oceniłem. To może ktoś z dworzan.
- Kim jesteś – spytał władczym głosem.
- Mógłbym spytać o to samo, nie dałem się zbić z tropu- nie będzie mi się tu jakiś obcy rządził. Widząc jednak, że nie odpowiada tylko zmarszczył ciemne brwi i przygląda się mi z uwagą powiedziałem- Jestem Andre, niepoprawny syn gospodarza.
- Dlaczego nie było cię na obiedzie?- zapytał nieco zaskoczony.
- No bo ….Eee..- nie chciałem przed nim zdradzać domowych nieporozumień.
- Bardzo inteligentnie. Wykrztuś coś wreszcie, najlepiej prawdę- powiedział nie znoszącym sprzeciwu tonem. Ohoho. Widać ,że ten typek jest przyzwyczajony do rozstawiania ludzi po kątach. Zresztą co mi tam. I tak wszyscy o ty wiedzą.
- Nie byłem tam mile widziany. Jestem najmłodszym synem, ojciec uważa mnie za zakałę rodziny. Pewnie bał się, że cos sknocę i wyjdzie przed jego wysokością na głupka- i chwyciłem się za nos który w tym momencie mocno mnie zabolał. Tym samym rękaw mojej koszuli nieco opadł odsłaniając tą przeklętą bransoletę.
- Kto ci założył coś takiego? Musiałeś zrobić coś naprawdę okropnego?- chwycił moją rękę w nadgarstku przyglądając się z zainteresowaniem metalowej obręczy pokrytej runicznymi znakami. Zaczerwieniłem się z zażenowania. Próbowałem wyrwać się, ale mi się nie udało. Był bardzo silny. Prychnąłem rozzłoszczony i rzuciłem mu gniewne spojrzenie.
- Jak chcesz wiedzieć to spytaj mojego starego, to jego sprawka- nareszcie udało mi się uwolnić . Tymczasem mężczyzna nie zrażony moją postawą podszedł jeszcze bliżej. Prawie stykaliśmy się nosami.
- Masz piękne oczy, złote jak u smoka, dawno takich nie widziałem- obrócił mój podbródek w swoją stronę tak, że patrzyłem prosto w jego błękitne, chłodne źrenice.-Niezłe ciebie ziółko. Inteligentny, odważny i zbyt pyskaty, aby wyszło ci to na dobre. Masz kochanka?
Na to niespodziewane pytanie gwałtownie się zaczerwieniłem, wyszarpnąłem z jego uchwytu i uciekłem najszybciej jak umiałem szeroką alejką. Mój boże może to jakiś gwałciciel. Dobrze, że mu umknąłem.

Grazie d’esistere- dziękuję ci za to, że jesteś



1 komentarz:

  1. Ciekawy rozdział , ma się ochote na więcej ^^
    Lubie twój styl ♥
    Mam nadzieje że będziesz pisać coraz więcej ♥
    Dobra duszyczka

    OdpowiedzUsuń